środa, 19 stycznia 2011

The Washington Potty

       I stało się! Nocnik Bałtycki dorobił się wersji anglojęzycznej! Posty publikowane na Nocniku stopniowo przenoszone będą w wersji angielskiej na stronę The Washington Potty, pierwszy post już jest. Zapraszamy!

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Tryumf Chaosu cz.3 "Fuck The Millennium"


        Bardzo to z resztą pasuje do dalszych wydarzeń – niedługo po wydaniu tego singla KLF odpalili niezły numer. Na rozdaniu nagród BRIT Awards (gdzie zostali wybrani najlepszym brytyjskim zespołem roku!), zakończyli swój występ ostrzelaniem widowni ślepakami z karabinu maszynowego, po którym ich agent oznajmił, że KLF na zawsze opuszcza przemysł muzyczny. Jakby tego było mało, podrzucili jeszcze zakrwawionego trupa jagnięcego na afterparty po rozdaniu nagród. Oburzyli tym wszystkim śmietankę zarówno świata muzycznego, jak i krytyków, jednak dość wiernie trzymają się tego stwierdzenia – skasowali cały swój katalog w Wielkiej Brytanii, wypuścili tylko kilka kawałków (między innymi „Fuck The Millennium”), jednak kompletnie niekomercyjnie.

            Mimo, że Drummond i Cauty trzymają się z dala od muzyki, nie zaprzestali działalności w ogóle. Założyli The K Foundation, która zajmuje się różnoraką dziwaczną twórczością para-artystyczną. Najsłynniejszy happening miał miejsce w 1994r., kiedy to spalili milion funtów. Nagrali również o tym film. Później próbowali wystawić walizkę z popiołem powstałym po spaleniu pieniędzy w galerii sztuki, przy okazji obnażając głupotę i zakłamanie krytyków i znawców sztuki, by ostatecznie przerobić popioły po milionie funtów na wielką cegłę. Kolejny film, pt. „A Brick” to jedno, czterominutowe ujęcie tej cegły. Do tej pory pojawił się jeszcze jeden film wydany przez The K Foundation, zatytułowany „Pissing In The Wind”. Jak można sie domyślić, przedstawia Drummonda, Caulty’ego i ich kumpla lejących pod wiatr.

            Można stwierdzić, że większość działalności tego duetu to wygłupy i czysty idiotyzm, a muzyka to bezładna zbieranina podkradzionych fragmentów cudzych utworów. Nie można jednak zapomnieć o tym, że single KLF były jednymi z najlepiej sprzedających się singli przełomu lat 80 i 90. Nie można pominąć faktu, że duet ten kipiał kreatywnością i nie bał się zawędrować ze swoimi szalonymi pomysłami dalej, niż większość tak zwanej awangardy i kontr – kultury. Należy także pamiętać, że przy okazji każdego dziwactwa, jakie zmajstrowali wywoływały wiele kontrowersji, burz i dyskusji, co od początku było ich celem.

Tryumf Chaosu cz.2 "What Time Is Love?"


        W 1990 roku wydali "Chill Out", ambientowy album koncepcyjny. Koncept jest taki, że jest to ciągła kompozycja, będąca dźwiękowym odtworzeniem nocnej podróży wzdłuż amerykańskiego wybrzeża Zatoki Meksykańskiej. Wciąż mnóstwo sampli, jednak, jak sam tytuł płyty wskazuje, tempo jest mniejsze i wszystko jest o wiele bardziej spokojne. Jeśli o muzykę elektroniczną chodzi, brzmienie KLF na "Chill Out" stanowiło antytezę takich pierdzieli jak Jean Michelle Jarre, który zabunkrował się w kiblu swoimi bzdetnymi syntezatorami, żeby w spokoju grzebać drewnianą łyżeczką we własnym wystygniętym stolcu. KLF wprowadziło do elektroniki i ambientu pewien minimalizm, momentami wręcz słychać, że wydobywają dźwięki z obfajdanego keyboardu i przepuszczają to przez podziurawioną puszkę po piwie ( technologia, którą zapewne zajebali od tragicznie zmarłego ESKA Nord). Dość ciekawa sprawa, jeśli ktoś lubi siedzieć po ciemku przy klawiszu i jadących pociągach.

            W 1991 roku ukazał się kolejny album, "The White Room". Projekt ten rodził się w bólach. Oryginalnie miał być ścieżką dźwiękową do filmu o tym samym tytule, tworzonym przez gości z KLF. Budżet wziął się z pieniędzy zarobionych ze sprzedaży singla „Doctorin The Tardis”, jednak szybko kasa zaczęła wysychać. Żeby trochę podreperować portfel, KLF wydało singiel „ Kylie Said To Jason”, jednak okazał się kompletną klapą. Film został zawieszony, a White Room poddany został poważnym przeróbkom. Wypuścili kilka singli, przeróbek wcześniejszych utworów, zremiksowanym według formuły „Stadium House” – pop-rockowa oprawa, sample tłumu, rapowanie i więcej wokalu, nakładki w stylu acid house.
Sporo ich największych hitów pochodzi właśnie z tej płyty m.in. „3 A.M. Eternal”, „Last Train To Trancentral”, „The White Room” i „Justified And Ancient” z wokalem Pierwszej Damy Country, Tammy Wynette. Poza nią gościnne występy zaliczyło wielu innych wykonawców a sama płyta okazała się sporym sukcesem. Na marginesie dodam, że pierwotna wersja "The White Room", jak i sam film, nigdy nie zostały wydane oficjalnie, jednak krążą bootlegowe wersje obu.

            W 1992r. ukazał się singiel kolejnej wersji „What Time is Love?”. Tym razem dźwięk jest bardziej zagęszczony, gitary cięższe, bardziej metalowe ( z riffem z „Ace of Spades"!) a główny wokal zapewnia Glenn Hughes, swego czasu przydupas w Deep Purple i Black Sabbath. Do tego ciężki bit jako podkład i hit gotowy. Do tego mistrzowski teledysk: cała ferajna w łodzi wikingów, rapujący murzyn w sztormiaku, para gitarzystów z wjebanymi na głowę kubłami a la templariusze i gibająca się laska z zaklejonymi cycami i mieczem w dłoni. Tryumf kreatywnego chaosu! Moim zdaniem ich najbardziej udane dzieło, szczyt poszukiwań brzmienia.

Tryumf Chaosu cz.1 "Mu Mu"


           Po recenzjach kilku nowości, pora na odkopanie starocia. Chodzi o KLF, zespół, który zaczynał swoją działalność 24 lata temu. Duet ten, składający się z Billa Drummonda ( vel King Boy D) i Jimmy’ago Cauty ( alias Rockman Rock), współuczestniczył w formowaniu takich dziwacznych gatunków muzycznych, jak ambient house ( mieszanka ambientu i house’a, początkowo zapodawana jako uspokajacz na fazę zjazdu po rave’owym ćpaniu) i stadium house ( zasadniczo rave z pop – rockowymi wstawkami i dodatkiem sampli okrzyków tłumu). Brzmi groźnie. Oczywiście duet ten nie ograniczał się tylko do tego, z resztą wstawianie ich twórczości w jakiekolwiek ramki jest zarówno bezcelowe, jak i krzywdzące dla zespołu.

            Jeśli miałbym się pokusić o jakieś określenia dla KLF, na pierwszy rzut oka najbardziej pasowałoby „banda pojebów”. Zaraz potem mógłbym stwierdzić, że najnormalniej w świecie zrzynali z całej plejady gwiazd muzycznych. Oba określenia są w jakiś sposób uzasadnione – nie trzeba nawet czytać o ich happeningach ( np. spalenie miliona funtów), wystarczy zobaczyć kilka ich teledysków, żeby stwierdzić, że nie są, mówiąc delikatnie, szablonowi. A zrzynanie? Większość ich singli kipi samplami znanych utworów, od ABBY, przez Snap! aż do riffu z „Ace of SpadesMotorhead’u. Jednak to tylko wierzchołek góry lodowej, ciekawsze rzeczy kryją się głębiej. Może zatem od początku.

            Przede wszystkim panowie Drummond i Cauty zmieniali swoje artystyczne pseudonimy kilkakrotnie. Zaczynali jako The Justified Ancients of Mu Mu ( co kurwa?!), co czasami skracali do The JAMs, jeden singiel wydali jako The Timelords (nawiązanie do serialu Doctor Who), KLF (czyli Kopyright Liberation Front, raz rozwinięte jako Kings of Low Frequency), raz również przybrali ksywkę 2K ( jako twórcy utworu „Fuck The Millennium"). Ufff. Jak widać nawet przy nazywaniu samych siebie wykazali się specyficzną pomysłowością.

            Zadebiutowali singlem „All You Need Is Love” w 1987r. Ogólnie rzecz biorąc porąbany zbitek sampli Beatlesów, MC5 i Samanthy Fox ( "Touch Me ( I Want Your Body)"), poprzetykany jakimiś okrzykami Drummonda i Cauty’ego i masą dziwacznych elektronicznych dźwięków. A potem odjazd narastał.

            Tego samego roku ukazał się pierwszy album JAMs, "1987( What The Fuck Is Going On?)".  Dość szybko doprowadził do kontrowersji. Znów mocno korzystał z sampli cudzych kawałków, znów bez pytania o zgodę. Jego recenzje dotarły w końcu do ABBY, którzy natychmiast zażądali wycofania albumu ze sprzedaży i zniszczenia niesprzedanych egzemplarzy. JAMs’om zrobiło się przykro, ale postanowili wybrać się do Szwecji na audiencję u Jej Wysokości Agnethy, osobiście prosić o zgodę na wykorzystanie sampli „Dancing Queen”. Doszli do wniosku, że jak pogadają twarzą w twarz, zimni Szwedzi zmiękną. Nie zmiękli, więc Drummond i Cauty, wkurwieni i zawiedzeni, spalili pozostałe kilkaset egzemplarzy jeszcze w Szwecji (zdjęcie z tego palenia posłużyło za okładkę następnego pełnowymiarowego wydawnictwa JAMs’ów). Plotka głosi, że zachowali kilka egzemplarzy dla siebie, dwa z nich sprzedali na aukcjach po 1000 funtów każdy, jeden oddali kumplowi i jeden wciąż przechowują. W każdym razie przerobili swój album, wycinając nielegalne sample. W ich miejscu pozostały wielkie połacie ciszy a nową wersję wydali pod tytułem "1987 (The JAMs 45 Edits)".

            Następny album wydali rok później. "Who Killed The JAMs?" to ostatni krążek wydany pod pseudonimem The Justified Ancients of Mu Mu. Jak już wspomniałem, na okładce znalazło się zdjęcie z palenia niesprzedanych egzemplarzy poprzedniej płyty. Do tego wydarzenia odnosi się także utwórBurn The Bastards” (strona B). Utrzymany w podobnym klimacie jak album debiutancki, czyli mieszanina sampli (trochę lepiej schowanych, tym razem), automatu perkusyjnego i hip hopu ( momentami ze szkockim akcentem). Sami JAMs twierdzili, że ich drugi krążek miał być albumem metalowym, jednak kiedy po pierwszej płycie recenzenci potraktowali ich na serio, postanowili pobawić się jeszcze z tym materiałem. Żeby zacytować samych JAMs’ów: „To tak, jak ciśniesz kloca, musisz ostro dusić i myślisz, że już nigdy nie będziesz musiał znowu w życiu srać. A po pół godziny myślisz, że może jednak tak.” Obrazowe.

            W 1988r. ukazały się dwa wydawnictwa: singiel „Doctorin The Tardis” (wydany pod pseudonimem The Timelords), który stał się hitem numer 1 na brytyjskiej liście singlowej. Cały utwór to mieszanina przeróbki Garry’ego Glittera i utwór z czołówki Doctor Who. W teledysku do tego utworu pojawia się mocno przerobiony Ford Galaxie, przypominający Bluesmobile wóz Drummonda, oraz pokraczne, tekturowe Daleki ( złe stworki z Doctor Who). Drugim wydawnictwem był podwójny album remixów poprzednich nagrań JAMs pt. "Shag Times".

            Potem było "The What Time Is Love? Story". Kompilacja zawierająca sześć wersji utworu “What Time Is Love?” Cztery z nich to rzekomo covery nagrane przez inne kapele. Hmm. Jak dla mnie trochę popiardówa, ale istotna, bo pojawi się późniejsza wersja tego kawałka i okaże się zajebista.