piątek, 4 marca 2011

Numer Jeden!

01. JIMMI HENDRIX - ALL ALONG THE WATCHTOWER
Myślę, że ten wybór nie jest dla nikogo wielkim zaskoczeniem, przecież Hendrix wciąż jest najlepszym gitarzystą, jaki nas swoją muzyką uraczył! Już sam fakt, że w ciągu 40 lat od jego śmierci nie pojawił się nikt, kto mógłby poważnie zagrozić jego dominacji, świadczy o geniuszu tego człowieka. Jeśli do tego dodamy, że był samoukiem i do tego mańkutem, który grał na gitarze dla praworęcznych (po prostu ją odwracał do góry nogami), wątpliwości się rozwieją. Na dodatek grał różnymi częściami ciała - kiedyś podczas wywiadu pewien dziennikarz dla żartu spytał Hendrixa, czy potrafi grać też penisem, na co Jimmy odparł śmiertelnie poważnie, że umie, ale nie lubi tego robić bo boli.

Nie można też zapominać o tym, jaki show odstawiał na swoich koncertach - rozwalanie gitar i wzmacniaczy, podpalanie sprzętu, dzikie wygibasy i tym podobne. Jenak nie był showmanem - kiedy zorientował się, że ludzie przychodzą oglądać raczej jego wygłupy, niż podziwiać muzykę, przestał to robić. Przy okazji należy pamiętać, że żywo uczestniczył w tworzeniu i rozwoju osprzętu muzycznego - znany był z bardzo eksperymentalnych brzmień, dłubał przy wzmacniaczach, ciągle coś poprawiał, wyrabiał z gitarą rzeczy, o których nikomu wcześniej się nie śniło. Sprzężenie, które do tej pory uważane było za niepożądany efekt, u Hendrixa zostało wkomponowane w jego unikatowe brzmienie. Słyszeliście o pedale wah - wah? Bez Hendrixa by tego nie było.

Co do samego utworu, który tutaj zamieściłem, uważam, że jest on kwintesencją sztuki Jimmy'ego Hendrixa. Dźwięk jest aż gęsty, muzyka sprawia wrażenie, jakby płynęła na kilku poziomach jednocześnie. No i ta gitara... Nie umiem właściwie nazwać tego, co dzieje się u mnie w głowie podczas słuchania tego utworu, ludzie nie wymyślili jeszcze właściwych określeń na te zjawiska. Tak bardzo Hendrix wyprzedzał swoje czasy. Przy okazji należy dodać, że oryginalne All Along The Watchtower napisał Bob Dylan, więc dla osób, którym go na tej liście zabrakło, dedykuję to jako swoistą nagrodę pocieszenia.

czwartek, 3 marca 2011

Numer Dwa

02. MOTHER LOVE BONE - STARDOG CHAMPION

Bardzo poważny kandydat do pierwszego miejsca, jednak o milimetr przegrał. Ale wciąż jest to utwór mistrzowski! Zacznijmy jednak od małej prezentacji. Mother Love Bone to kolejny owoc Seattle, oparty o byłych członków Malfunkshun, a przede wszystkim bazujący na pomysłowości i kolorowej osobowości Andrew Wood'a. Niestety Wood nie dożył wydania debiutanckiej płyty Mother Love Bone pt. Apple, gdyż zaćpał się na śmierć. Jako, że większość sceny grungowej była ze sobą zaprzyjaźniona, nie dziwi fakt, że kumple, tacy jak Chris Cornell, postanowili jakoś uczcić pamięć Wooda. W ten sposób powstał projekt Temple Of The Dog. Również Alice In Chains zadedykowało zmarłemu wokaliście utwór - Would? Z resztą Layne Staley podążył w ślady Wooda nieco ponad dziesięć lat później.

Apple okazało się wielkim sukcesem, jednak bez Wooda nie mogło być Mother Love Bone i zostaliśmy w ten sposób pozbawieni kilku zapewne rewelacyjnych wydawnictw. Sam Stardog Champion jest utworem potężnym. Od razu czuć pewną moc w nim zawartą, do tego poczucie przestrzeni, które poza Amerykanami i Australijczykami mało kto potrafi za pomocą muzyki oddać. No i oczywiście genialna gitara! Bez tego nie byłoby grunge'u. W kompozycji z wokalem Wooda, utwór nie do wyjęcia!

Numer Trzy

03. LED ZEPPELIN - WHOLE LOTTA LOVE
Nie da się chyba stosownie ocenić skali wpływu Led Zeppelin na kształt muzyki rockowej. Można jedynie stwierdzić, że był ogromny. Wystarczy z resztą popatrzeć na części składowe - zawodzący wokal Roberta Planta i wygibasy na koncertach były seksowną etykietą zespołu, podczas gdy mistrzostwo gitarowe Jimmy'ego Page'a było motorem napędowym ich podszytych bluesem utworów. Sekcja rytmiczna też niczego sobie - John Bonham ze swoją precyzją automatu perkusyjnego i John Paul Jones, który poza wirtuozerią basu, grał na milionie innych instrumentów, o których większość ludzi nigdy nie słyszała, tworzyli wspólnie pewną dźwiękową zaporę, od której odbijał się mózg słuchacza. Z resztą ci skromni z początku Brytyjczycy nabrali zamiłowania do eksperymentów i w późniejszej fazie kariery co raz częściej pojawiały się kompozycje, z których przebijała się tęsknota do lata miłości, zapewne podszyta zamiłowaniem do LSD. I nawet jeśli część tych wygibasów muzycznych była niestrawna, nie można odmówić tym gościom talentu i wyobraźni.

Co do samego Whole Lotta Love - kolejny dowód na wyższość utworów gitarowych opartych na riffach! Pomijając już fakt, że jest to jeden z lepiej znanych, to na pewno jest jednym z najmocniejszych, aż wchodzi pod skórę. Dzięki temu, mimo swoich prawie 40 lat, kawałek ten w ogóle się nie zestarzał. Znów lecimy na fali gitary i darcia się Planta, a w odpowiednich momentach popycha nas duet Bonham/Jones. Do tego jeszcze lekko psychodeliczna warstwa na wszystko nałożona i powstał jeden z najgenialniejszych utworów w historii. Fakty są proste, tutaj nad Wisłą. Ten kawałek rzuca na kolana!

100 Najbardziej Zajebistych Kawałków Gitarowych Wszech Czasów cz. 10

       Tak, jak zapowiadałem, zmieniamy trochę formułę na ostatnią dziesiątkę. Teraz podam siedem utworów, a następnie każdy z top 3 będę podawał osobno, z obszerniejszym opisem. Zatem do dzieła!

10. Lynyrd Skynyrd - Sweet Home Alabama
Co to dużo mówić - jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów rockowych kiedykolwiek nagranych. Do tego nieformalny hymn południa i sympatyków konfederacji. Idealny do samochodu, przy ognisku, na spotkaniu Synów Południa. Nie polecałbym jednak puszczać tego w samolocie.

09. John Lee Hooker - Thought I Heard
Piękne, przejmujące dzieło jednego z najlepszych bluesmanów w historii. Tego utworu nie da się opowiedzieć, to trzeba doświadczyć. Polecam pojechać gdzieś na kompletne odludzie w nocy, wyłączyć światła i posłuchać. Człowiek już po tym nie jest taki sam.

08. ZZ Top - La Grange
Najbardziej rozpoznawalny obecnie zespół z gitarami! Nie da się pomylić brodatych Teksańczyków z nikim innym. Po 42 latach grania dorobek mają bardzo potężny, więc i tutaj trudno było się zdecydować. Wybrałem akurat to, ze względu na efekt mimowolnego gibania się, który wywołuje, no i świetną gitarę. Everybody boogie!

07. The Rolling Stones - Gimme Shelter
Kolejny blues - rockowy potentat. Zanim urwiecie mi głowę za to, że to nie Satisfaction, posłuchajcie tego utworu i się zastanówcie! Nastrój i moc tej kompozycji moim zdaniem jednak wygrywają ze świetnym, acz prostym riffem. No i jeszcze ta harmonijka!

06. Black Sabbath - Paranoid
Kolesie, którzy zdefiniowali metal. Wszystkie riffy już były i wynalazł je Tommy Iommi - gostek, który w fabryce obciął sobie końcówki palców i musiał niżej zestroić sobie gitarę, żeby nie urwać swoich własnoręcznie wykonanych protez. To Sabbath zaczął grać niżej, ciężej, to oni wprowadzili mroczne, okultystyczne elementy do metalowej stylistyki, to wycie Ozzy'ego i basowa ściana Geezera doprowadziła fermentujące metalowe brzmienie do formy dojrzałej. A poza tym byli po prostu zajebiści.

05. Screaming Trees - Shadow Of The Season
Utwór niemal idealny. Świetna, płynąca wręcz gitara, zdarty wokal Marka Lanegana, przyzwoity bas i perkusja. Wszystko w boskiej kompozycji, przy której aż chce się drzeć "OHHHHH SWEET OBLIVION!". Absolutnie najlepsze, co wyszło z grunge'a a zarazem coś, przerosło tę łatkę. Z resztą na pijanym Irlandczyku - heroiniście można polegać, jeśli chodzi o robienie mocnych utworów.

04. Motorhead - The Ace Of Spades
Jak dla mnie Lemmy Kilmister jest ikoną Rock N' Rolla. Za wsysanie wszelkimi możliwymi otworami różnorakich mniej lub bardziej zabronionych substancji wyjebali go z Hawkwind, po czym założył Motorhead i totalnie opluł ich trupa. Wynalazł Nową Brytyjską Falę Heavy Metalu, ale szybko okazała się dla niego zbyt cipowata, więc wynalazł speed metal i się w nim zagnieździł, przy okazji przyczyniając się do powstania thrashu. A wszystko to kompletnie na luzie, w towarzystwie masy kobiet z magicznie spadającymi majtkami i basenem wódy. Tak. Co do samego utworu, jest po prostu genialny. Flagowy speedowy riff, moim znadniem najlepszy riff w ogóle. Spróbuj przy tym siedzieć spokojnie!

niedziela, 27 lutego 2011

100 Najbardziej Zajebistych Kawałków Gitarowych Wszech Czasów cz. 9

20. Metallica - One
Jeden z najbardziej przejmujących utworów metalowych, co teledysk tylko podkreśla. Do tego melodyjnie rewelacyjny. Przy okazji świetna perkusja! Szkoda, że później ci kolesie zamienili się w cioty.


19. George Thorogood - Bad To The Bone
Świetny utwór w tradycji "złego chłopca". Prosta, genialna gitara. Co poniektórzy mogą pamiętać ten kawałek z Terminatora 2.


18. Sepultura - Ratamahatta
Genialne połączenie metalu i muzyki Indian z Ameryki Południowej. Mieli chłopaki wyczucie.


17. The Ramones - Beat On The Brat
Jak dla mnie esencja muzyki punk. Proste, krótkie i do rzeczy.


16. Monster Magnet - Twin Earth
Jeden z moich ulubionych zespołów wszech czasów. Flagowa kapela stoner rocka, na płycie Superjudge, z której pochodzi ten utwór do perfekcji doprowadzili rewelacyjną chaotyczną twórczość ćpuńską. Świetna gitara i wokal Wyndorfa, który opowiada o jego dziwnych wizjach.


15. Kyuss - Supa Scoopa And Mighty Scoop
W zasadzie twórcy muzyki stoner. Mistrzowie przesterowanych gitar i ogólnego psychodelicznego uczucia, właściwego muzyce lat 60 i 70, przeniesionego na grunt stylistyki lat 90. Prawdziwi mało znani tytani!


14. Slayer - Seasons In The Abyss
Najbardziej agresywna ekipa Wielkiej Czwórki Thrashu. Ten utwór niszczy świetną gitarą i melodyką, dystansując moim zdaniem Metallicę. Może ekipa Kerry'ego Kinga nie prezentuje już takiej formy, jak w latach 80 i na początku lat 90, ale przynajmniej nie są takimi sakramenckimi kutasami, jak kapela duńskiego alkoholika.


13. AC/DC - Highway To Hell
Absolutni mistrzowie trzech akordów! Katecheta w liceum próbował mi kiedyś wmówić, że czczą szatana. Gdyby ten jełop znał choć trzy słowa w języku angielskim, wiedziałby, że AC/DC to kapela, która śpiewa głównie o dymaniu. Pajac.

12. Gary Moore - Parisienne Walkways
Człowiek - instytucja. Nie czuje się na tyle kompetentny, żeby próbować podsumować jego twórczość. Powiem tylko tyle, że jak nikt inny potrafił sprawić, by gitara płakała. Zdaje się, że Bóg jest zazdrosny i dlatego najlepszych grajków tak szybko do siebie zabiera.


11. Stevie Ray Vaughn - Pride And Joy
Kolejny wielki wirtuoz gitary, kolejny, który zginął przedwcześnie. Spośród jego ogromnego repertuaru genialnych utworów, postanowiłem wybrać coś wesołego. Chylcie czoła!

100 Najbardziej Zajebistych Kawałków Gitarowych Wszech Czasów cz. 8

30. Chuck Berry - Johnny B. Goode
Absolutny mistrz gitary, facet, który dla białych wynalazł Rock N' Roll. Ten utwór poleciał nawet w kosmos, jako przykład ziemskiej muzyki!


29. Dire Straits - Money For Nothing
Mark Knopfler wielkim gitarzystą był, każdy to wie. Ten utwór wyzwala jakąś dziwną energię i nastraja do zabawy. Poza tym, kto nie kocha gitary z wajchą?


28. Guns N' Roses - Paradise City
Kompletne zaprzeczenie stylu tzw. Hair Bands, które rozpleniły się w tamtym okresie. Mocne, z pazurem i pierdolnięciem, do tego rewelacyjna gitara Slasha! Absolutne mistrzostwo rozrywki!


27. White Zombie - Thunder Kiss 65
Trudno wybiera się najlepszy utwór White Zombie, bo po prostu White Zombie jest zajebiste. Mam wrażenie, że trzeba ich rozpatrywać jako całość. Tak czy siak, padło na to.

26. KLF - America: What Time Is Love?
O KLF pisałem jakiś czas temu. Ten konkretny utwór według mnie jest tryumfem chaosu. Słucha się go tak, jakby się uczestniczyło w totalnie niekontrolowanej imprezie, przez co jest tak wysoko! No i do tego riff z Ace Of Spades - panowie Drummond i Cauty byli mistrzami muzycznego złodziejstwa. No i ten nieśmiertelny murzyn w sztormiaku...

25. Down - Stone The Crow
Znów południowy metal - tym razem w wydaniu supergrupy, składającej się z Phila Anselmo ( eks Pantera), Peppera Keenana (Corrosion Of Conformity), Kirka Windstein'a (Crowbar), Rexa Browna ( też eks Pantera) oraz Jimmy'ego Bowera (Crowbar). Zestaw dość ciekawy, więc i muzyka interesująca. Gorąco polecam, jeśli ktoś ich jeszcze nie zna.


24. Clutch - Ghost
Mistrzowski utwór genialnej, acz mało znanej kapeli. Laboratoryjna próbka tego, czym jest muzyka rockowa. Potężny wokal Neila Fallona stanowi jakieś 50% zajebistości tej kapeli. Można go także usłyszeć w innym zespole - The Company Band.


23. Tool - Sober
Flagowy projekt Maynarda James'a Keenana. Mocno alternatywna metalowa kapela, dające do myślenia (wręcz momentami ryjące banię) teksty, po prostu geniusz, nieważne, że spaczony. Wśród tak błyskotliwej dyskografii ciężko wybrać jeden utwór, ale w końcu postawiłem na ten. Małe post scriptum - nie polecam oglądania ich teledysków w większych dawkach na raz, szczególnie po zażyciu środków psychoaktywnych - grozi długotrwałym stanem introspektywnej katatonii.


22. Alice In Chains - Rooster
Moim zdaniem najlepsze, co wyszło z Seattle. Nirvana nie dorastała im do pięt! Fanatycznym miłośnikom Kurta Cobain'a dedykuję zajebiście śmierdzącego pierda, który mi właśnie na wspomnienie kombajna umknął.


21. Corrosion Of Conformity - Albatross
Tych gości trochę trudno sklasyfikować, bo bujają się między kilkoma stylami, między innymi stoner metal, hardcore czy thrash. Co tu dużo mówić - są świetni!

100 Najbardziej Zajebistych Kawałków Gitarowych Wszech Czasów cz. 7

40. Deep Purple - Smoke On The Water
Absolutna klasyka gitary - w większości sklepów z gitarami sprzedawcy grzecznie proszą, aby nie grać tego utworu. Szkoda ze Blackmore postanowił marnować swój talent i czas na granie z tym Świętej Pamięci karłowatym ryźym pierdzielem, Dio. Parówki z dymu na wodzie raz!

39. Rob Zombie - Dragula
Solowa kariera lidera White Zombie była równie udana, co całego zespołu, czego dowodem jest choćby ten kawałek. Nóżka sama podryguje a do głowy przychodzą dziwne pomysły, jak na przykład ubranie się w obcisłe białe portki, czarne szelki...

38. The Yardbirds - For Your Love
Esencja psychodelicznego rocka. Co oczywiście rozzłościło ciasnodupego Claptona, więc zaraz po nagraniu tego utworu strzelił focha i odszedł, robiąc miejsce komuś bardziej skoremu do eksperymentów. Od pewnego momentu nierozerwalnie kojarzy mi się ten kawałek z Fear And Loathing In Las Vegas. Hm.

37. The Who - My Generation
Brytyjska inwazja w swoim najlepszym wydaniu. Utwór poważnie energiczny, nastrajający do buntu i do zabawy. O wiele ciekawsze, moim zdaniem, niż rockowe opery, które stanowiły owoce późniejszej twórczości ktosia.

36. Type O Negative - Christian Woman
Interesujące podejście do muzyki gotyckiej. Chłopaki dają radę dzięki dystansowi do siebie, bardzo specyficznemu poczuciu humoru no i oczywiście uwodzicielskiemu głosowi nieżyjącego już niestety wokalisty - Petera Steela (vel Piotr Ratajczak). Wypadałoby bliżej zapoznać się z dziejami tej kapeli, chociaż dla incydentu ze zbliżeniem pyska mureny...

35. Arc Angels - See What Tomorrow Brings
Niesamowicie utalentowany zespół! Niestety wydali tylko jedną płytę, za to urywa ona dupę przy szyi! Dla miłośników gitary prawdziwa uczta.

34. Aerosmith - Rag Doll
Przy kilku dekadach kariery trudno wybrać jeden utwór, który miałby reprezentować tych gigantów. Po długich deliberacjach stwierdziłem, że ten podoba mi się najbardziej, przede wszystkim ze względu na to, że chce mi się przy nim podrygiwać.

33. Pantera - Fucking Hostile
Esencja metalu! Napierdalanka, kipiąca agresja a przy tym jakaś melodia też jest. Z opowieści wiem, że nawet twardzi bikerzy boją się tego kawałka.

32. Midnight Oil - The Dead Heart
Jedyny w historii sensowny zespół "zaangażowany". Sympatyczni kolesie z Australii. Wokalista nawet jest ministrem. Swoją muzyką i osiągnięciami na tle ochrony środowiska czy ochrony praw mniejszości jedzą Bono na śniadanie. Każdy kiedyś musi spróbować tofu - burgera.

31. Rage Against The Machine - Sleep Now In The Fire
Kolejny dowód na to, że lewusy robią lepszą muzykę od konserw. Jak zwykle porządna dawka anty kapitalistycznych haseł. Gdyby zajebistość riffu przekładała się na długość penisa, to goście z RATM chodzili by z rzeszowskimi pomnikami w portkach.

wtorek, 22 lutego 2011

100 Najbardziej Zajebistych Kawałków Gitarowych Wszech Czasów cz. 6

50. Soulfly - Umbabarauma
Metalowa wersja brazylijskiego hymnu piłkarskiego. Czy można wymyślić coś lepszego?!

49. Danzig - Mother
Znów Glenn Danzig. Już bardziej dojrzały i okrzepnięty, wciąż dysponujący rewelacyjnym głosem. Tekst miażdży!

48. Kings Of Leon - Down South
Jeden z bardziej cenionych ostatnimi czasy zespołów rockowych. Grają zazwyczaj dość prosto. Tak jest i tym razem, tyle, że panowie popełnili rasowy kawałek country. I to nie znaczy, że jest zły! Wręcz przeciwnie, jest po prostu piękny!

47. Archie Bronson Outfit - The Cuckoo
Uwielbiam ten zespół! Niestety w Polsce mało znany, staram się jak najwięcej osób na nich naprowadzić. Znów miałem rozterki nad tym, który z szeregu ich świetnych utworów tutaj zamieścić i w końcu padło na kukułę. Kawałek ze starszej płyty, gorąco polecam!

46. Robert Plant - Central Two-O-Nine
Jako jedyny bodaj Angol, który nauczył się grać country i nauczył się robić to z klasą. Ten kawałek na prawdę przypadł mi do gustu. Innym świetnym projektem jest jego płyta nagrana wspólnie z Alison Krauss.

45. Johnny Cash - Ring Of Fire
Ten facet jest absolutnym tytanem i klasykiem muzyki country! Nie ma co się nad jego geniuszem zastanawiać. Oczywiście będą zaraz płacze, że czemu nie np. Folsom Prison Blues czy coś takiego. Nie, bo to jego najsłynniejszy utwór i mnie najbardziej mi się podoba.

44. Tito & Tarantula - After Dark
Wybitnie klimatyczny utwór z niesamowicie seksowną gitarą! Nic dodać, nic ująć, po prostu się cieszyć.

43. Grinderman - When My Baby Comes
To z kolei słabo zakamuflowany Nick Cave And The Bad Seeds. Generalnie to ci sami ludzie, tylko z lekko poprzestawianym zestawem instrumentów. Jak większość twórczości pana z antypodów, tak i ten kawałek jest mocno przejmujący, ale bardzo klimatyczny. Pozycja obowiązkowa!

42. Black Keys - Have Love, Will Travel
Mocno wzmocniony blusior. Goście zaczynali w podobnym stylu jak Kings Of Leon, jednak oni poszli bardziej klasyczną drogą. Tylko bez hejterów, marudzących, że nowa płyta lepsza! Gitara w tym utworze kompletnie wymiata!

41. Butthole Surfers - Pepper
Prawdopodobnie najbardziej wulgarny kawałek prawdopodobnie najbardziej wulgarnego zespołu wszech czasów. Wulgarność ta nie polega na bluzganiu, a raczej na zawartych w tekście sugestiach i różnorakiej obraźliwości. Wynaleźli grunge na kilka lat przed Seattle i dymali Courtney Love zanim stało się to nagminne. Kurt Cobain był ich wielkim fanem!

100 Najbardziej Zajebistych Kawałków Gitarowych Wszech Czasów cz. 5

60. The Allman Brothers Band - Low Down Dirty Mean
Boski blues, kawałek, który ma w sobie to coś. Świetna gitara, jeszcze lepsza harmonijka no i wokal. Do tego ten grzybek w logo.

59. Dead Kennedys - Holiday In Cambodia
Goście, którzy praktycznie wynaleźli hardcore! To tak, jakby w Polsce nazwać swoją kapelę Martwy Popiełuszko. Przejebani do szpiku kości. Jello Biafra ma jaja jak księżyce. Z resztą wpakowali go za powalone pomysły do więzienia (za nazwanie płyty Frankenchrist).

58. The Cult - Fire Woman
Muzyczny klasyk lat 80. Dobra gitara, solidny wokal no i dygająca nózia Iana Astbury!

57. Jefferson Airplane - Somebody To Love
Absolutna biblia hipisowska! Kawałek tak nierozerwalnie związany z kwasem, że ponoć Hunter S. Thompson dostawał przy nim flashbacków. Niestety drugie wcielenie tego zespołu, czyli Jefferson Starship ssało pałe.

56. The Doors - Break On Through
The Doors musiało się znaleźć na tej liście. Pewnie wszyscy się czepią wyboru kawałka, ale ja wole krótkie i konkretne utwory od dłużyzn służących Manzarkowi do brandzlowania.

55. Lucinda Williams - Can't Let Go
Ta wykonawczyni country jest absolutnie mistrzowska. W tym miejscu mogłaby się znaleźć praktycznie cała płyta Car Wheels On A Gravel Road, musiałem jednak ograniczyć się do jednego utworu. Wybrałem żywszą aranżację, jednak pani ma w repertuarze też sporo najstrojowych, typowych "cantrowych" utworów.

54. Cream - Sunshine Of Your Love
Kolejny genialny utwór końca lat 60. Mimo, że sporo naleciałości psychodelicznych, Clapton aż tak bardzo nie marudził, jak przy For Your Love zespołu The Yardbirds, z którego odszedł do Cream zaraz po nagraniu tamtego utworu. Może Bruce lepiej robił gałę od Relfa.

53. Misfits - Mommy, Can I Go Out And Kill Tonight?
Pierwszy poważniejszy projekt Glenna Danziga, zajebistość Misfitsów nie podlega wątpliwości. Podobnie nie ma co debatować nad tym, jak przemożny wpływ na scenę punkową i metalową mieli ci goście. Ahh Czarny Elvis.


52. The Kinks - All Day And All Of The Night
Ten kawałek rozkłada na łopatki czystą energią! Swietne gitary, szybkie tempo i milionom lasek automatycznie spadają majtki.

51. Alabama 3 - Too Sick To Pray
To pewna osobliwość na tej liście. Gitary jest mało, taka skromniutkie bluesowe plumkanie a na to nałożone warstwy dziwnego czegoś. Jednak utwór ten ma niesamowity klimat. Polecam puścić to sobie w nocy, najlepiej w samochodzie gdzieś na odludziu. Co ciekawe, to goście z Birmingham, na codzień grający electro - pop.

100 Najbardziej Zajebistych Kawałków Gitarowych Wszech Czasów cz. 4

70. Dierks Bentley - What Was I Thinking?
Południowe klimaty, fajny bluegrass. Idealny kawałek na tematy damsko - męskie!


69. Big & Rich - Save A Horse, Ride A Cowboy
Znów południe. Tym razem nominalnie bardziej country. Świetna gitara i kolejna odsłona muzyki do dymania. 


68. Sex Pistols - God Save The Queen
Klasyka brytyjskiego punka. Boski tekst i gitara do rzeczy. Chciałbym, żeby kiedyś ktoś tak przerobił Mazurka, ale nie doczekam się tego, bo ludzie za bardzo się boją, że do pierdla za to pójdą.


67. Black Label Society - Stillborn
Kapela Zakka Wilde'a. Jak wiadomo to gitarzysta. Podobno nawet dobry. Ostatnio znany z rozwodu z Ozzy'm.


66. Th' Legendary Shack Shakers - Where's The Devil?
Kapela mocno eksperymentująca z różnymi stylami, ogólnie kręcąca się wokół południowych Apallachów. Różne psychobilly, rockabilly, hillbilly i inne billy. Stephen King podobno stwierdził, że to jeden z najbardziej niepokojących zespołów obecnych na scenie. Tacy bardziej przerażający krewni Jace'a Everetta.


65. R. L. Burnside - Let My Baby Ride
Nieżyjący już długoletni bluesman, znany z tego, że robił różne bluesowe remixy. Załapał się nawet na ścieżkę dźwiękową do Rodziny Soprano. W tym kawałku po prostu odlotowa gitara. Jam aż miło.


64. Steppenwolf - Born To Be Wild
Absolutny klasyk, wszyscy wiedzą, że tu po raz pierwszy pojawiło się wyrażenie 'Heavy Metal'. Jeden z najlepszych utworów późnych lat 60. Chyba nie ma co więcej paplać?


63. Howlin Wolf - Smokestack Lightning
Wielki, nawiedzony i charyzmatyczny czarnoskóry bluesman, który skopał dupę Muddy Watersowi. Absolutna perła katalogu Chess i klasyka elektrycznego bluesa.


62. The Clash - London Calling
I znów klasyk. Jak magnes żeliwo!


61. Faith No More - Epic
Kolejna odsłona twórczości Mike'a Pattona. Stare, ale jare. Bardzo eksperymentalna sprawa, podobnie jak cały album. Potem już FNM robił się mniej ciekawy, bo wyjebli Jim'a Martina, czyli gitarzystę. Podobno był zbyt metalowy...

Poprawione miejsca 80 - 71

80. Laibach - Jesus Christ Superstar
Ktoś kiedyś powiedział, że Laibach to trochę jak Rammstein, tyle, że dla dorosłych. Rzeczywiście coś w tym jest, zwłaszcza na albumach Jesus Christ Superstars oraz WAT. Ten kawałek, poza nieskomplikowaną, acz sympatyczną rockową gitarą wybija się cynicznym wokalem traktującym o religii.

79. Soledad Brothers - Break 'Em On Down
Zajebisty rockowy kawałek, mocno podlatujący bluesem. Genialna (chociaż nieskomplikowana) gitara i nózia sama chodzi!

78. The Beatles - Helter Skelter
Miłośnicy Beatlesów pewnie będą chcieli mnie zlinczować, że ich ulubiona kapela znalazła się tak nisko. Sram na was! Wyżej tych pretensjonalnych buraków nie wrzucę. Przynajmniej w tym kawałku jest spoko gitara.

 77. Tom Waits - Sea Of Love
Klimatyczny kawałek z mistrzowskim wokalem Toma Waitsa. Mógłbym pół jego twórczości na tę listę wrzucić, ten jest akurat moim ulubionym.

76. The Animals - House Of The Rising Sun
Klasyk. Do tego ballada o burdelu. Do tego Anglik śpiewa o burdelu w Nowym Orleanie Jak mógłbym to pominąć?  


75. The Troggs - Wild Thing
Trzeba to przedstawiać? Kolejny genialny kawałek lat 60, też zmontowany przez Anglików. Świetny riff, garażowy klimat, czysta impreza.

74. Link Wrey - Rumble
Niesamowitość tego kawałka polega na dwóch rzeczach - po pierwsze jest to przykład absolutnie nowatorskiego manipulowania wzmacniaczami i sprzętem w ogóle, co parę lat później dało interesujący efekt. Po drugie, utwór ten był zakazany w amerykańskim radiu, ponieważ podobno podżegał do młodocianej przestępczości. Dodajmy, że to utwór instrumentalny...

73. Queen - We Will Rock You
Gdyby Queen nagrywali takie kawałki częściej, pewnie byliby jednym z moich ulubionych zespołów. Proste i zagrzewające do walki. Z resztą chyba wszyscy to znają!

72. Muddy Waters - I Just Want To Make Love To You
Miałem ogromny problem z wyborem utworu Watersa. Tak na prawdę powinny być tutaj jeszcze Mannish Boy, Rollin' Stone i I'm Ready (przynajmniej). Ciekawostką jest fakt, że słowa refrenu zostały wykorzystane przez Gnarlsa Barkleya w utworze Gone, Daddy, Gone.

71. Black Rebel Motorcycle Club - Ain't No Easy Way Out
Dla mnie rewelacja! Szybka gitara, mocno zbluesowana i do tego mocny bit wybijany na perkusji. Kapela warta zainteresowania! 

Poprawione miejsca 90 - 81

90. Black Oak Arkansas - Lord Have Mercy On My Soul
Na tej liście nie mogło zabraknąć przedstawicieli southern rocka! BOA jest przedstawicielem tego nurtu, dość poważnym z resztą. Największą popularnością cieszyli się pod koniec lat 70, jednak nie przestali grać do teraz i od czasu do czasu wychodzą z jakimś cackiem. To takie cacko właśnie, jeśli komuś odpowiada specyficzny klimat.


89. Creedence Clearwater Revival - Lookin' Out My Back Door
Credence to kolejna kapela z południowymi naleciałościami, również aktywna w latach 70. Ten konkretny utwór jest przyjemny i wesoły, idealny do samochodu. Tylko może nie koniecznie w wydaniu Kolesia. Lekko bagienny klimat jako bonus.



88. Tomahawk - Ghost Dance
Tomahawk jest jedną z tych kapel, które się albo uwielbia, albo nienawidzi. Ja ją uwielbiam i uważam, że należy przynajmniej raz w tygodniu obrabiać gałę jej liderowi, Mike'owi Pattonowi (znanemu przede wszystkim z Faith No More). Taki hołd należy mu się za doskonałe połączenie muzyczne klimatu amerykańskich Indian z muzyką rockową! Ten utwór ma akurat gitary jak na lekarstwo, ale za to wykurwiste bębny (kojarzące się z bębniarzami stylu Yamato) to doskonale rekompensują. Słuchać należy z głośnikami nastawionymi na 11, po uprzednim wyniesieniu z mieszkania wszelkiego szkła i rybek.



87. Blue Oyster Cult - Don't Fear The Reaper
Absolutna klasyka! Szczypta psychodeli w proto - metalowym brzmieniu czyni ten zespół i ten utwór unikatowym.


86. Spiritual Beggars - Salt In Your Wounds
Mieszanka stonerowo - metalowa. Kombinacja totalnie zajebista, utwór z resztą też. Miłośników cięższego brzmienia rasowej gitary zachęcić powinien fakt, iż tę szwedzką kapelę zakładał Michael Amott, znany z Arch Enemy!


85. Orange Goblin - Saruman's Wish
Totalnie zajebisty kawałek, który łączy stonerową otoczkę i stylistykę z groove'owym gitarowym wymiataniem kojarzącym się z Panterą czy wczesnym White Zombie. Wypizg, pierdolnięcie, odlot i czad!

84. Blue Cheer - Summertime Blues
Kolejny zespół i kawałek, który wyłonił się z fermentu późnych lat 60, polegającemu na mieszance blues - rocka i rocka psychodelicznego. Do tego stopniowo grano coraz ciężej. Ten utwór akurat mocno przypomina mi archaiczną wersję tego, co ćwierć wieku później grał Kyuss.

83. Uriah Heep - Lady In Black
Porządna, ładna balladka rodem z lat 70. Bardzo poetycka. Wspominałem, że ładna?

82. The Moody Blues - Nights In White Satin
Kolejna balladka, też ładna, tylko, że z lat 60. Trochę bardziej znana od poprzedniczki.  

81. Rammstein - Engel
Rammstein jest kapelą, która każdemu udowodni, że język niemiecki idealnie nadaje się do muzyki metalowej! Cały album, czyli Sehnsucht, to lekko niekonwencjonalne podejście do tego tematu, jako, że metalowe granie okraszone jest elektroniką. Nakurw!

Poprawione miejsca 100 - 91

100. Green Jello - Three Little Pigs
Pięknie pokręcona wariacja na temat bajki o trzech świnkach, z gościnnym występem Rambo. Najlepiej wychodzi w pakiecie z teledyskiem. Ciekawostką jest to, że w Green Jello zaangażowany był Maynard James Keenan, znany z Tool'a.


99. Dethklok - Go Into The Water
Kreskówkowe wydanie metalu. Melodyjny dedczyk z absurdalnymi tekstami (absurdalnymi inaczej niż u niekreskówkowych dedczyków). Ten konkretny kawałek zagrali w Zatoce Gdańskiej dla ryb Morza Bałtyckiego.


98. The Quill - Until Earth Is Bitter Gone
Skandynawskie podejście do stoner rocka. Nawet udane. Fajnie przestarowane gitary i w ogóle. Miałem przyjemność oglądać ich jako support dla Monster Magnet w Stodole w Warszawie, około 2003 roku. Dali rade.

97. Sheavy - Standing On The Edge Of The World
Kolejne znalezisko z bezkresnych i słabo zbadanych bezdroży stoner rocka. Ciekawie zniekształcone gitary, eksperymenty z załamaniem tempa i wokal naśladujący Ozzy'ego Osbourne'a dają wynik przyzwoicie zajebisty. Tym bardziej zajebiście, że kolesie sprzedają swoje płyty z bagażnika samochodu.

96. KMFDM - World War 3
Superszybkie tempo, nałożone elektroniczne dźwięki i fragmenty przemówień Georga Busha w połączeniu z nieprzychylnym dla neokonów tekstem dają piorunujący efekt. Polecam do śniadania.

95. Dope - Die Motherfucker, Die
Dobra gitara i czysta agresja. Czego chcieć więcej?

94. Bathory - Mother Earth. Father Thunder
Nieodzowny element każdego szanującego się metal - party. Ogólnie Quorthon z chłopakami stworzyli fajny vikingowy klimat, co z resztą jest w absolutnym porządku, z racji tego, że ferajna pochodzi ze Szwecji. Skol!

93. Tyr - Regin Smidur
Kolejny kawałek z wikingami w roli głównej, tym razem jest to kapela z Wysp Owczych. Znów świetny klimat, jednak lepsza produkcja, niż w przypadku poprzednika, porządna gitara no i wokal po Faroersku. Solidna zajebistość.


92. Wolfmother - Witchcraft
Australijskie podejście do tematu stoner - rocka. Trochę mniej stoneru, niż to typowe dla innych przedstawicieli gatunku, ale nadal porządne granie.

91. Beasts Of Bourbon - Psycho
Już za samą nazwę należy im się miejsce na tej liście. Kawałek ten trafił tutaj nieszczególnie ze względu na gitarę, która robi proste umpapa, ale ze względu na odjazdowy tekst. And then my mind just walked away!

Error!

Uwaga! Na Listę wkradł się babol! Oczywiście z mojej winy, bo miałem bordello w notatkach. Małe szatanki już wszystko poprawiają i w ciągu godziny lista zostanie poprawiona a także ukażą się zaległe notowania i dzisiejsza dziesiątka. Cierpliwości proszę!

niedziela, 20 lutego 2011

100 Najbardziej Zajebistych Kawałków Gitarowych Wszech Czasów cz. 3

80. Blue Cheer - Summertime Blues
Kolejny zespół i kawałek, który wyłonił się z fermentu późnych lat 60, polegającemu na mieszance blues - rocka i rocka psychodelicznego. Do tego stopniowo grano coraz ciężej. Ten utwór akurat mocno przypomina mi archaiczną wersję tego, co ćwierć wieku później grał Kyuss.

79. Uriah Heep - Lady In Black
Porządna, ładna balladka rodem z lat 70. Bardzo poetycka. Wspominałem, że ładna?

78. The Moody Blues - Nights In White Satin
Kolejna balladka, też ładna, tylko, że z lat 60. Trochę bardziej znana od poprzedniczki. 

77. Rammstein - Engel
Rammstein jest kapelą, która każdemu udowodni, że język niemiecki idealnie nadaje się do muzyki metalowej! Cały album, czyli Sehnsucht, to lekko niekonwencjonalne podejście do tego tematu, jako, że metalowe granie okraszone jest elektroniką. Nakurw!

76. Laibach - Jesus Christ Superstar
Ktoś kiedyś powiedział, że Laibach to trochę jak Rammstein, tyle, że dla dorosłych. Rzeczywiście coś w tym jest, zwłaszcza na albumach Jesus Christ Superstars oraz WAT. Ten kawałek, poza nieskomplikowaną, acz sympatyczną rockową gitarą wybija się cynicznym wokalem traktującym o religii.


75. Soledad Brothers - Break 'Em On Down
Zajebisty rockowy kawałek, mocno podlatujący bluesem. Genialna (chociaż nieskomplikowana) gitara i nózia sama chodzi!


74. The Beatles - Helter Skelter
Miłośnicy Beatlesów pewnie będą chcieli mnie zlinczować, że ich ulubiona kapela znalazła się tak nisko. Sram na was! Wyżej tych pretensjonalnych buraków nie wrzucę. Przynajmniej w tym kawałku jest spoko gitara.

73. Tom Waits - Sea Of Love
Klimatyczny kawałek z mistrzowskim wokalem Toma Waitsa. Mógłbym pół jego twórczości na tę listę wrzucić, ten jest akurat moim ulubionym.

72. The Animals - House Of The Rising Sun
Klasyk. Do tego ballada o burdelu. Do tego Anglik śpiewa o burdelu w Nowym Orleanie Jak mógłbym to pominąć? 

71. The Troggs - Wild Thing
Trzeba to przedstawiać? Kolejny genialny kawałek lat 60, też zmontowany przez Anglików. Świetny riff, garażowy klimat, czysta impreza.

piątek, 18 lutego 2011

100 Najbardziej Zajebistych Kawałków Gitarowych Wszech Czasów cz. 2

90. Bathory - Mother Earth. Father Thunder
Nieodzowny element każdego szanującego się metal - party. Ogólnie Quorthon z chłopakami stworzyli fajny vikingowy klimat, co z resztą jest w absolutnym porządku, z racji tego, że ferajna pochodzi ze Szwecji. Skol!

89. Tyr - Regin Smidur
Kolejny kawałek z wikingami w roli głównej, tym razem jest to kapela z Wysp Owczych. Znów świetny klimat, jednak lepsza produkcja, niż w przypadku poprzednika, porządna gitara no i wokal po Faroersku. Solidna zajebistość.

88. Wolfmother - Witchcraft
Australijskie podejście do tematu stoner - rocka. Trochę mniej stoneru, niż to typowe dla innych przedstawicieli gatunku, ale nadal porządne granie.

87. Beasts Of Bourbon - Psycho
Już za samą nazwę należy im się miejsce na tej liście. Kawałek ten trafił tutaj nieszczególnie ze względu na gitarę, która robi proste umpapa, ale ze względu na odjazdowy tekst. And then my mind just walked away!

86. Black Oak Arkansas - Lord Have Mercy On My Soul
Na tej liście nie mogło zabraknąć przedstawicieli southern rocka! BOA jest przedstawicielem tego nurtu, dość poważnym z resztą. Największą popularnością cieszyli się pod koniec lat 70, jednak nie przestali grać do teraz i od czasu do czasu wychodzą z jakimś cackiem. To takie cacko właśnie, jeśli komuś odpowiada specyficzny klimat.

85. Credence Clearwater Revival - Lookin' Out My Back Door
Credence to kolejna kapela z południowymi naleciałościami, również aktywna w latach 70. Ten konkretny utwór jest przyjemny i wesoły, idealny do samochodu. Tylko może nie koniecznie w wydaniu Kolesia. Lekko bagienny klimat jako bonus.


84. Tomahawk - Ghost Dance
Tomahawk jest jedną z tych kapel, które się albo uwielbia, albo nienawidzi. Ja ją uwielbiam i uważam, że należy przynajmniej raz w tygodniu obrabiać gałę jej liderowi, Mike'owi Pattonowi (znanemu przede wszystkim z Faith No More). Taki hołd należy mu się za doskonałe połączenie muzyczne klimatu amerykańskich Indian z muzyką rockową! Ten utwór ma akurat gitary jak na lekarstwo, ale za to wykurwiste bębny (kojarzące się z bębniarzami stylu Yamato) to doskonale rekompensują. Słuchać należy z głośnikami nastawionymi na 11, po uprzednim wyniesieniu z mieszkania wszelkiego szkła i rybek.

83. Blue Oyster Cult - Don't Fear The Reaper
Absolutna klasyka! Szczypta psychodeli w proto - metalowym brzmieniu czyni ten zespół i ten utwór unikatowym.

82. Spiritual Beggars - Salt In Your Wounds
Mieszanka stonerowo - metalowa. Kombinacja totalnie zajebista, utwór z resztą też. Miłośników cięższego brzmienia rasowej gitary zachęcić powinien fakt, iż tę szwedzką kapelę zakładał Michael Amott, znany z Arch Enemy!

81. Orange Goblin - Saruman's Wish
Totalnie zajebisty kawałek, który łączy stonerową otoczkę i stylistykę z groove'owym gitarowym wymiataniem kojarzącym się z Panterą czy wczesnym White Zombie. Wypizg, pierdolnięcie, odlot i czad!

100 Najbardziej Zajebistych Kawałków Gitarowych Wszech Czasów cz. 1

100. Alice Cooper - Poison
Ten gościu znalazł się tutaj z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że był pionierem, jeśli chodzi o próby zagospodarowania niszy przerażacza metalowego (co prawda był raczej śmieszny, niż straszny, ale liczą się starania), a po drugie ze względu na sentyment do tego utworu. Charcz krwią dalej, Alicja!

99. Iron Maiden - Fear Of The Dark
Kolejny utwór, który znalazł się na tej liście raczej przez mój sentyment, niż jego zajebistość. Ale trzeba też przyznać, że Iron Maiden swoje zrobił dla popularyzacji metalu, zwłaszcza w jego nowofalowym wydaniu. A i Fear Of The Dark wybija się niejako z morza stolca granego na jedno kopyto, które Bronek Dyniek i spółka spłodzili przez lata. Poza tym na metal - bibach przy tym może być niezły rozpierdol.

98. Tenacious D - Beelzeboss
Utwór - kukiełka. Jest on starciem na muzyczne improwizacje między Tenacious D a Szatanem (gościnny występ Dave'a Grohla, kiedyś występującego w Nirvanie, obecnie w Poo Fighters... czy jakoś tak). Mistrzowsko debilne teksty wywindowały ten utwór na tę oto listę zajebistości.

97. Green Jello - Three Little Pigs
Pięknie pokręcona wariacja na temat bajki o trzech świnkach, z gościnnym występem Rambo. Najlepiej wychodzi w pakiecie z teledyskiem. Ciekawostką jest to, że w Green Jello zaangażowany był Maynard James Keenan, znany z Tool'a.

96. Dethklok - Go Into The Water
Kreskówkowe wydanie metalu. Melodyjny dedczyk z absurdalnymi tekstami (absurdalnymi inaczej niż u niekreskówkowych dedczyków). Ten konkretny kawałek zagrali w Zatoce Gdańskiej dla ryb Morza Bałtyckiego.

95. The Quill - Until Earth Is Bitter Gone
Skandynawskie podejście do stoner rocka. Nawet udane. Fajnie przestarowane gitary i w ogóle. Miałem przyjemność oglądać ich jako support dla Monster Magnet w Stodole w Warszawie, około 2003 roku. Dali rade.

94. Sheavy - The Rook
Kolejne znalezisko z bezkresnych i słabo zbadanych bezdroży stoner rocka. Ciekawie zniekształcone gitary, eksperymenty z załamaniem tempa i wokal naśladujący Ozzy'ego Osbourne'a dają wynik przyzwoicie zajebisty. Tym bardziej zajebiście, że kolesie sprzedają swoje płyty z bagażnika samochodu.

93. KMFDM - World War 3
Superszybkie tempo, nałożone elektroniczne dźwięki i fragmenty przemówień Georga Busha w połączeniu z nieprzychylnym dla neokonów tekstem dają piorunujący efekt. Polecam do śniadania.

92. Dope - Die Motherfucker, Die
Dobra gitara i czysta agresja. Czego chcieć więcej?

91. Ska P - Crimen Sollicitationis
Banda hiszpańskich komuchów. Ogólnie kawałek o tym, jak panowie w sutannach uganiają się za ministrantami. W pytke.

Nowa Ramówka

       Zaczynamy nowe rozdanie w Nocniku! Pojawią się cykliczne rubryki, a już dziś rozpoczynamy publikowanie Listy 100 Najbardziej Zajebistych Utworów Gitarowych Wszech Czasów! Oczywiście jest to lista kompletnie subiektywna i wyraża tylko i wyłącznie moje poglądy na temat.

       Zasady są bardzo proste - codziennie będę publikował kolejną dziesiątkę. Trochę skomplikuję sprawę z ostatnią dyszką - ostatnia trójka utworów dostanie każda swój dzień. Do każdego utworu dorzucę krótkie uzasadnienie jego pozycji i samej obecności na liście. Dodatkowe utrudnienie polega na tym, że dana kapela może zaistnieć tylko raz na liście. Endżoj.

środa, 19 stycznia 2011

The Washington Potty

       I stało się! Nocnik Bałtycki dorobił się wersji anglojęzycznej! Posty publikowane na Nocniku stopniowo przenoszone będą w wersji angielskiej na stronę The Washington Potty, pierwszy post już jest. Zapraszamy!

poniedziałek, 17 stycznia 2011

Tryumf Chaosu cz.3 "Fuck The Millennium"


        Bardzo to z resztą pasuje do dalszych wydarzeń – niedługo po wydaniu tego singla KLF odpalili niezły numer. Na rozdaniu nagród BRIT Awards (gdzie zostali wybrani najlepszym brytyjskim zespołem roku!), zakończyli swój występ ostrzelaniem widowni ślepakami z karabinu maszynowego, po którym ich agent oznajmił, że KLF na zawsze opuszcza przemysł muzyczny. Jakby tego było mało, podrzucili jeszcze zakrwawionego trupa jagnięcego na afterparty po rozdaniu nagród. Oburzyli tym wszystkim śmietankę zarówno świata muzycznego, jak i krytyków, jednak dość wiernie trzymają się tego stwierdzenia – skasowali cały swój katalog w Wielkiej Brytanii, wypuścili tylko kilka kawałków (między innymi „Fuck The Millennium”), jednak kompletnie niekomercyjnie.

            Mimo, że Drummond i Cauty trzymają się z dala od muzyki, nie zaprzestali działalności w ogóle. Założyli The K Foundation, która zajmuje się różnoraką dziwaczną twórczością para-artystyczną. Najsłynniejszy happening miał miejsce w 1994r., kiedy to spalili milion funtów. Nagrali również o tym film. Później próbowali wystawić walizkę z popiołem powstałym po spaleniu pieniędzy w galerii sztuki, przy okazji obnażając głupotę i zakłamanie krytyków i znawców sztuki, by ostatecznie przerobić popioły po milionie funtów na wielką cegłę. Kolejny film, pt. „A Brick” to jedno, czterominutowe ujęcie tej cegły. Do tej pory pojawił się jeszcze jeden film wydany przez The K Foundation, zatytułowany „Pissing In The Wind”. Jak można sie domyślić, przedstawia Drummonda, Caulty’ego i ich kumpla lejących pod wiatr.

            Można stwierdzić, że większość działalności tego duetu to wygłupy i czysty idiotyzm, a muzyka to bezładna zbieranina podkradzionych fragmentów cudzych utworów. Nie można jednak zapomnieć o tym, że single KLF były jednymi z najlepiej sprzedających się singli przełomu lat 80 i 90. Nie można pominąć faktu, że duet ten kipiał kreatywnością i nie bał się zawędrować ze swoimi szalonymi pomysłami dalej, niż większość tak zwanej awangardy i kontr – kultury. Należy także pamiętać, że przy okazji każdego dziwactwa, jakie zmajstrowali wywoływały wiele kontrowersji, burz i dyskusji, co od początku było ich celem.

Tryumf Chaosu cz.2 "What Time Is Love?"


        W 1990 roku wydali "Chill Out", ambientowy album koncepcyjny. Koncept jest taki, że jest to ciągła kompozycja, będąca dźwiękowym odtworzeniem nocnej podróży wzdłuż amerykańskiego wybrzeża Zatoki Meksykańskiej. Wciąż mnóstwo sampli, jednak, jak sam tytuł płyty wskazuje, tempo jest mniejsze i wszystko jest o wiele bardziej spokojne. Jeśli o muzykę elektroniczną chodzi, brzmienie KLF na "Chill Out" stanowiło antytezę takich pierdzieli jak Jean Michelle Jarre, który zabunkrował się w kiblu swoimi bzdetnymi syntezatorami, żeby w spokoju grzebać drewnianą łyżeczką we własnym wystygniętym stolcu. KLF wprowadziło do elektroniki i ambientu pewien minimalizm, momentami wręcz słychać, że wydobywają dźwięki z obfajdanego keyboardu i przepuszczają to przez podziurawioną puszkę po piwie ( technologia, którą zapewne zajebali od tragicznie zmarłego ESKA Nord). Dość ciekawa sprawa, jeśli ktoś lubi siedzieć po ciemku przy klawiszu i jadących pociągach.

            W 1991 roku ukazał się kolejny album, "The White Room". Projekt ten rodził się w bólach. Oryginalnie miał być ścieżką dźwiękową do filmu o tym samym tytule, tworzonym przez gości z KLF. Budżet wziął się z pieniędzy zarobionych ze sprzedaży singla „Doctorin The Tardis”, jednak szybko kasa zaczęła wysychać. Żeby trochę podreperować portfel, KLF wydało singiel „ Kylie Said To Jason”, jednak okazał się kompletną klapą. Film został zawieszony, a White Room poddany został poważnym przeróbkom. Wypuścili kilka singli, przeróbek wcześniejszych utworów, zremiksowanym według formuły „Stadium House” – pop-rockowa oprawa, sample tłumu, rapowanie i więcej wokalu, nakładki w stylu acid house.
Sporo ich największych hitów pochodzi właśnie z tej płyty m.in. „3 A.M. Eternal”, „Last Train To Trancentral”, „The White Room” i „Justified And Ancient” z wokalem Pierwszej Damy Country, Tammy Wynette. Poza nią gościnne występy zaliczyło wielu innych wykonawców a sama płyta okazała się sporym sukcesem. Na marginesie dodam, że pierwotna wersja "The White Room", jak i sam film, nigdy nie zostały wydane oficjalnie, jednak krążą bootlegowe wersje obu.

            W 1992r. ukazał się singiel kolejnej wersji „What Time is Love?”. Tym razem dźwięk jest bardziej zagęszczony, gitary cięższe, bardziej metalowe ( z riffem z „Ace of Spades"!) a główny wokal zapewnia Glenn Hughes, swego czasu przydupas w Deep Purple i Black Sabbath. Do tego ciężki bit jako podkład i hit gotowy. Do tego mistrzowski teledysk: cała ferajna w łodzi wikingów, rapujący murzyn w sztormiaku, para gitarzystów z wjebanymi na głowę kubłami a la templariusze i gibająca się laska z zaklejonymi cycami i mieczem w dłoni. Tryumf kreatywnego chaosu! Moim zdaniem ich najbardziej udane dzieło, szczyt poszukiwań brzmienia.

Tryumf Chaosu cz.1 "Mu Mu"


           Po recenzjach kilku nowości, pora na odkopanie starocia. Chodzi o KLF, zespół, który zaczynał swoją działalność 24 lata temu. Duet ten, składający się z Billa Drummonda ( vel King Boy D) i Jimmy’ago Cauty ( alias Rockman Rock), współuczestniczył w formowaniu takich dziwacznych gatunków muzycznych, jak ambient house ( mieszanka ambientu i house’a, początkowo zapodawana jako uspokajacz na fazę zjazdu po rave’owym ćpaniu) i stadium house ( zasadniczo rave z pop – rockowymi wstawkami i dodatkiem sampli okrzyków tłumu). Brzmi groźnie. Oczywiście duet ten nie ograniczał się tylko do tego, z resztą wstawianie ich twórczości w jakiekolwiek ramki jest zarówno bezcelowe, jak i krzywdzące dla zespołu.

            Jeśli miałbym się pokusić o jakieś określenia dla KLF, na pierwszy rzut oka najbardziej pasowałoby „banda pojebów”. Zaraz potem mógłbym stwierdzić, że najnormalniej w świecie zrzynali z całej plejady gwiazd muzycznych. Oba określenia są w jakiś sposób uzasadnione – nie trzeba nawet czytać o ich happeningach ( np. spalenie miliona funtów), wystarczy zobaczyć kilka ich teledysków, żeby stwierdzić, że nie są, mówiąc delikatnie, szablonowi. A zrzynanie? Większość ich singli kipi samplami znanych utworów, od ABBY, przez Snap! aż do riffu z „Ace of SpadesMotorhead’u. Jednak to tylko wierzchołek góry lodowej, ciekawsze rzeczy kryją się głębiej. Może zatem od początku.

            Przede wszystkim panowie Drummond i Cauty zmieniali swoje artystyczne pseudonimy kilkakrotnie. Zaczynali jako The Justified Ancients of Mu Mu ( co kurwa?!), co czasami skracali do The JAMs, jeden singiel wydali jako The Timelords (nawiązanie do serialu Doctor Who), KLF (czyli Kopyright Liberation Front, raz rozwinięte jako Kings of Low Frequency), raz również przybrali ksywkę 2K ( jako twórcy utworu „Fuck The Millennium"). Ufff. Jak widać nawet przy nazywaniu samych siebie wykazali się specyficzną pomysłowością.

            Zadebiutowali singlem „All You Need Is Love” w 1987r. Ogólnie rzecz biorąc porąbany zbitek sampli Beatlesów, MC5 i Samanthy Fox ( "Touch Me ( I Want Your Body)"), poprzetykany jakimiś okrzykami Drummonda i Cauty’ego i masą dziwacznych elektronicznych dźwięków. A potem odjazd narastał.

            Tego samego roku ukazał się pierwszy album JAMs, "1987( What The Fuck Is Going On?)".  Dość szybko doprowadził do kontrowersji. Znów mocno korzystał z sampli cudzych kawałków, znów bez pytania o zgodę. Jego recenzje dotarły w końcu do ABBY, którzy natychmiast zażądali wycofania albumu ze sprzedaży i zniszczenia niesprzedanych egzemplarzy. JAMs’om zrobiło się przykro, ale postanowili wybrać się do Szwecji na audiencję u Jej Wysokości Agnethy, osobiście prosić o zgodę na wykorzystanie sampli „Dancing Queen”. Doszli do wniosku, że jak pogadają twarzą w twarz, zimni Szwedzi zmiękną. Nie zmiękli, więc Drummond i Cauty, wkurwieni i zawiedzeni, spalili pozostałe kilkaset egzemplarzy jeszcze w Szwecji (zdjęcie z tego palenia posłużyło za okładkę następnego pełnowymiarowego wydawnictwa JAMs’ów). Plotka głosi, że zachowali kilka egzemplarzy dla siebie, dwa z nich sprzedali na aukcjach po 1000 funtów każdy, jeden oddali kumplowi i jeden wciąż przechowują. W każdym razie przerobili swój album, wycinając nielegalne sample. W ich miejscu pozostały wielkie połacie ciszy a nową wersję wydali pod tytułem "1987 (The JAMs 45 Edits)".

            Następny album wydali rok później. "Who Killed The JAMs?" to ostatni krążek wydany pod pseudonimem The Justified Ancients of Mu Mu. Jak już wspomniałem, na okładce znalazło się zdjęcie z palenia niesprzedanych egzemplarzy poprzedniej płyty. Do tego wydarzenia odnosi się także utwórBurn The Bastards” (strona B). Utrzymany w podobnym klimacie jak album debiutancki, czyli mieszanina sampli (trochę lepiej schowanych, tym razem), automatu perkusyjnego i hip hopu ( momentami ze szkockim akcentem). Sami JAMs twierdzili, że ich drugi krążek miał być albumem metalowym, jednak kiedy po pierwszej płycie recenzenci potraktowali ich na serio, postanowili pobawić się jeszcze z tym materiałem. Żeby zacytować samych JAMs’ów: „To tak, jak ciśniesz kloca, musisz ostro dusić i myślisz, że już nigdy nie będziesz musiał znowu w życiu srać. A po pół godziny myślisz, że może jednak tak.” Obrazowe.

            W 1988r. ukazały się dwa wydawnictwa: singiel „Doctorin The Tardis” (wydany pod pseudonimem The Timelords), który stał się hitem numer 1 na brytyjskiej liście singlowej. Cały utwór to mieszanina przeróbki Garry’ego Glittera i utwór z czołówki Doctor Who. W teledysku do tego utworu pojawia się mocno przerobiony Ford Galaxie, przypominający Bluesmobile wóz Drummonda, oraz pokraczne, tekturowe Daleki ( złe stworki z Doctor Who). Drugim wydawnictwem był podwójny album remixów poprzednich nagrań JAMs pt. "Shag Times".

            Potem było "The What Time Is Love? Story". Kompilacja zawierająca sześć wersji utworu “What Time Is Love?” Cztery z nich to rzekomo covery nagrane przez inne kapele. Hmm. Jak dla mnie trochę popiardówa, ale istotna, bo pojawi się późniejsza wersja tego kawałka i okaże się zajebista.